Marian Laurentowicz. To był wyjątkowy człowiek. Spokojny, ciepły, uprzejmy. Często przy okazji przypadkowych spotkań "na mieście" gawędziliśmy o Kwidzynie. O naszym wspólnym mieście. Bardzo angażował się w to, co robił. Zawsze i do końca.W numerze 47 "Schodów Kawowych" ukazał się drukiem tekst pana Mariana, z jego wspomnień, związanych mocno z Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie (popularne KONIE). Dziś publikuję obszerne fragmenty tego tekstu. Ciekawych zdjęć, zamieszczonych w artykule odsyłam do kwartalnika.
"W klasie było nas 22 uczniów, gospodarzem klasy był Janusz Połomski, który tę funkcję pełnił do końca naszej wspólnej edukacji. Janusz należał do czołówki klasowej (doskonale radził sobie ze wszystkimi przedmiotami) i wraz z Michałem Kowalikiem (mocny z przedmiotów ścisłych) byli prawą ręką Pana Eugeniusza Doroszkiewicza, zastępcy dyrektora szkoły i wykładowcy przedmiotu zwanego matmą. W klasie wyróżniał się także Jan Moch, który brylował z języka polskiego u Pana prof. Stefana Rzący. Jasiu był dobry we wprowadzaniu tak zwanej „zaporówy” na lekcji u „Stefana”, gdy Ten zaczynał dawać nam zbyt dużo ocen niedostatecznych.
W 1964 roku przystąpiliśmy do matury. Zdało ją dwudziestu uczniów i po rozdaniu dyplomów dojrzałości rozjechaliśmy się po całej Polsce. Wspomnę, że pochodziliśmy prawie ze wszystkich regionów Polski np. Henryk Baprawski i Krzysztof Dziak z Mazowsza, Władysław Kaperek gdzieś z południa Polski, Kazimierz Budźko z Warmii, Władysław Waruszewski „Piekarz ” i Franciszek Kwiatkowski z Kujaw, Józek Łapczyński z Drawska, Jerzy Pomjan z Koszalina, Edek Rutkowski z Dzierzgonia, Waldek Madaliński „Luis” z Lęborka, rodzice Włodka Załuckiego mieszkali w Wandowie, Zyguś Krupa jeździł do Karpin,
a ja mieszkałem koło Łeby. Jedynym kwidzyniakiem był Janusz Połomski. Prawie wszyscy mieszkaliśmy w internacie, który był naszym drugim domem. Troszczyli się o nas wychowawcy: Józef Szmuc, Kazimierz Makowski, Leon Herkt, a nad całością czuwał wspaniały i ceniony Tadeusz Musiewicz – kierownik internatu. Przy każdej okazji ze wzruszeniem i ogromną sympatią wspominamy naszą drugą „Mamę” – szefową kuchni Panią Annę Barańską. Po maturze, jak przystało na absolwentów, dojrzałych ludzi, jedni poszli do wojska – spełniając obywatelski obowiązek, inni na studia, a pozostała część klasy poszła odbywać staż pracy do zakładów o różnych specjalizacjach.
Moje życie zawodowe potoczyło się podobnie jak wielu kolegów. Na staż pracy zostałem skierowany do Państwowego Ośrodka Maszynowego w Nowym Dworze Gdańskim. Po odbyciu stażu przeniosłem się do takiej samej firmy w Nowej Wsi Lęborskiej, bo było to bliżej mego rodzinnego domu. W 1967 roku rozpocząłem pracę w POM-ie w Nowym Dworze Kwidzyńskim, ponieważ w Kwidzynie mieszkała moja żona Elżbieta. Gdy wróciłem do Kwidzyna, miasta szkolnych lat, powróciła nutka szkolna. Często odwiedzałem mury szkolne, spotykając się ze swoimi nauczycielami, patrzyłem na Nich już jako dorosły człowiek. Przyglądałem się Im i zadawałem sobie pytanie: czy ja bym podołał takim wyzwaniom? Być nauczycielem, wychowawcą, współpracować z uczniami… Zdawałem sobie sprawę, że aby być nauczycielem muszę pogłębiać wiedzę i ukończyć studia. Po ukończeniu szkoły marzyły mi się studia, jednak wiele było przyczyn, że nie pojąłem nauki od razu.
Na początku lat siedemdziesiątych zostałem zatrudniony w Kwidzyńskim Przedsiębiorstwie Państwowych Gospodarstw Rolnych, kierowałem Zakładem Mechanizacji, Transportu i Chemizacji w Górkach. Szkoła nasza – Zespół Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie nawiązała współpracę z moim zakładem z czego byłem dumny, gdyż zakładów o podobnym profilu usług w Kwidzynie było więcej. W tym czasie dyrektorem szkoły był Pan Leon Herkt, kierownikiem warsztatów szkolnych Pan Marian Artemiuk, a zastępcą kierownika warsztatów szkolnych był Pan Leon Wilma. Zgodnie z umową uczniowie przychodzili do nas na zajęcia warsztatowe i realizując swój program nauczania naprawiali maszyny, pojazdy i urządzenia rolnicze, stosowali wiedzę teoretyczną w praktyce. Z młodzieżą na zajęcia praktycznej nauki zawodu przychodzili moi dawni nauczyciele. Teraz tu w zakładzie, podczas uczniowskich praktyk, miałem możliwość sprawdzenia siebie jako nauczyciela.
W okresie, kiedy uczniowie przychodzili na zajęcia praktyczne do ZMTCH w Górkach, warsztaty szkolne były rozbudowywane, co było wielką zasługą ówczesnego dyrektora szkoły Pana Leona Herkta i kierownika warsztatów szkolnych Pana Mariana Artemiuka. Powstały nowe obiekty, działy zostały wyposażone w nowoczesny sprzęt dydaktyczny, a sale wykładowe przedmiotów zawodowych były przykładem dla innych szkół tego typu w całej Polsce. Sala wykładowa Pana Stefana Regulskiego była szczególna, wykłady były wspierane pomocami dydaktycznymi, a wiele modeli maszyn i urządzeń wykonali uczniowie w ramach prac dyplomowych.
Przez prawie dwa lata miałem okazję podglądania pracy nauczycieli praktycznej nauki zawodu w ZMTCH Górkach. Pewnego dnia zaproponowano mi prowadzenie zajęć w Wojewódzkim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Starym Polu z zakresu obsługi maszyn samobieżnych. Pracowałem też w Szkole Przysposobienia Rolniczego w Glinkach. I tak zaczęła się moja praca nauczycielska. W kwietniu 1982 roku zdecydowałem się podjąć pracę w mojej szkole jako nauczyciel praktycznej nauki zawodu. Do pracy przyjmował mnie dyrektor Leon Herkt. Tu powinienem wspomnieć, że miałem skromne wyobrażenie o pracy w szkole. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z jakimi problemami borykają się nauczyciele, ile swojego wolnego czasu poświęcają na przygotowanie się do lekcji aby osiągnąć założony cel, tak aby posiadaną wiedzę przekazać swoim uczniom, mimo iż moja małżonka Elżbieta była nauczycielką.
Gdy rozpoczynałem pracę w szkole, moje studia dobiegały końca, a w czerwcu zostałem inżynierem. Jednak czekała mnie dalsza edukacja, ponieważ wymagane było również przygotowanie pedagogiczne. Uzyskałem je i po trzech latach pracy w szkole zostałem nauczycielem mianowanym.
Podejmując pracę w szkole spotkałem swoich nauczycieli i wychowawców. Nasuwały się różne pytania, na które musiałem sobie odpowiedzieć: jak mam się zachować, jak zwracać się do Panów Andrzeja Humeckiego, Zdzisława Humanowskiego, Stefana Regulskiego i do wielu innych. W moim odczuciu były to wielkie bariery, które musiałem pokonać. Współpracowałem z moimi nauczycielami, a teraz kolegami: Kazimierzem Makowskim, Julianem Millerem, Wojciechem Zarębskim, Stanisławem Kucem, Stefanem Wójcikiem.
Po kilku miesiącach pracy w charakterze nauczyciela zawodu w warsztatach szkolnych, od 1 września 1982 roku zostałem powołany na stanowisko kierownika warsztatów szkolnych, gdyż dotychczasowy kierownik Pan Marian Artemiuk, został dyrektorem szkoły. Ten mój awans przeszedł moje oczekiwania. Powierzono mi kierowanie warsztatami szkolnymi, a także, co wydawało mi się najdziwniejsze, miałem kierować pracą moich byłych nauczycieli, wydawać Im polecenia, rozliczać z pracy. Może to dziwić, może to dla innych jest normalne, ale dla mnie nie było takie oczywiste. Ten awans był wtedy zbyt szybko w moim odczuciu, teraz z perspektywy czasu uważam, że zostałem zauważony i oceniony pozytywnie.
Wprowadzając swoje reguły gry, oczywiście zgodne z Kartą Nauczyciela, musiałem przezwyciężyć wiele oporu ze strony nauczycieli. Musiało minąć sporo czasu, aby wprowadzane wymogi zastały zaakceptowane.
Będąc uczniem miałem zupełnie inne wyobrażenie o nauczycielach niż teraz. Były to zawsze osoby, przed którymi miałem respekt i wielki szacunek, i nigdy nie zmieniłem swego zachowania w stosunku do Nich. Jednak jako uczeń nie dostrzegałem tego, co mogłem zauważyć z drugiej strony katedry, stojąc z Nimi na równi. Obserwując moich nauczycieli mogłem zauważyć, że Ich osobowości różnią się od tych sprzed lat. Jedni okazali się bardziej życzliwi, serdeczni, sympatyczni. Inni byli i pozostali indywidualistami.
Pracą dydaktyczną w warsztatach szkolnych kierowałem do 1991 roku. W tym czasie dyrektorem szkoły był Józef Szmuc. W tymże roku Pan Józef Szmuc przechodził na emeryturę i Wojewódzki Urząd w Elblągu, który był organem prowadzącym, rozpisał konkurs na dyrektora Zespołu Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie. Przystąpiłem do konkursu, namówił mnie do podjęcia takiej decyzji Pan Bogdan Gajdamowicz, a była to wielka osobowość, z Jego zdaniem zawsze liczyła się większość nauczycieli. Byłem zdumiony i zaskoczony, że „Gajdek” mnie widzi na tym stanowisku, i że w Jego ocenie dam sobie radę. No cóż, stało się. Konkurs, akceptacja Rady Pedagogicznej i nominacja na stanowisko dyrektora swojej szkoły. To mi się nie śniło w najskrytszych marzeniach. Byłem szczęśliwy, ale też przerażony tym wszystkim co mnie czekało. Przerażały mnie posiedzenia Rady Pedagogicznej, gdyż do tej pory byłem słuchaczem, realizatorem wydanych poleceń przez przewodniczącego rady pedagogicznej. Teraz sobie uświadomiłem, że to ja będę obserwowany przez ponad osiemdziesiąt indywidualności. Odbiorcami moich wypowiedzi będą humaniści, matematycy, zawodowcy – z tą grupą byłem najbliżej, gdyż sam mam przygotowanie zawodowe.
Pragnę nadmienić, że zdecydowanym przeciwnikiem podjęcia przeze mnie nowych wyzwań i startu w konkursie była moja żona Ela. Jednak po wygranej i przyjęciu stanowiska przez cały okres mojej pracy wspierała mnie swoimi radami i doświadczeniem.
Nieuchronnie zbliżał się 1 września 1991 roku, czyli moja pierwsza rada pedagogiczna. Tu muszę przyznać, że dużą pomocą w przygotowaniu zagadnień na zebranie służył Jurek Kielar, który przez wiele lat był zastępcą dyrektora. Uchodził zawsze za pracowitego i sumiennego nauczyciela, dobrego organizatora pracy, doskonale znał przepisy prawa oświatowego. Wielką pomoc uzyskiwałem od Pani Zosi Musiewicz, wieloletniej pracownicy – sekretarza szkoły, której wiele zawdzięczam w kierowaniu szkołą. No cóż, wybiła godzina zero, nadszedł czas rozpoczęcia posiedzenia. Miałem wielką tremę, moje oczy były skierowane na moich nauczycieli, zastanawiałem się jak reagują na moje wypowiedzi, czy nie mówię za długo, czy jestem dobrze odbierany. To było trudniejsze od egzaminu dojrzałości.
Następnym wielkim przeżyciem była pierwsza matura w roli dyrektora szkoły i zarazem przewodniczącego Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Matura moich uczniów i moja rola w tym wydarzeniu, to przewodniczenie, czuwanie, aby przebiegła sprawnie, a uczniowie zostali ocenieni zgodnie z posiadaną i zaprezentowaną wiedzą. Przypomnę, że był to rok szkolny 1991/1992. Późną wiosną pojawiają się niedomówienia, a w okresie matur, dochodzi do dyskusji i żądań pomiędzy nauczycielami w całej Polsce a ówczesnym rządem. W duchu myślałem, że ten problem ominie kwidzyńskie szkoły, a szczególnie moją. Byłem naiwny, chociaż większość nauczycieli była za tym, aby dać szansę maturzystom w pisaniu matury zgodnie z ustalonym terminem. Niestety, związki zawodowe w naszej szkole przeforsowały postulat, by maturę przesunąć na inny termin. Uczniowie, nauczyciele i rodzice przeżyli rozczarowanie. Siedziałem za stołem, a moje myśli uleciały do 1964 roku, do mojej matury. Wspominałem mojego nauczyciela języka polskiego i siebie pełnego trwogi i szukania wiedzy w swojej głowie. Teraz byłem obserwatorem, widziałem jak bardzo uczniowie przeżywają to, co ja przed laty. Przyznam po latach, że nie ma nic za darmo, awans zmusił mnie do wielu wyrzeczeń, a przede wszystkim ograniczył znacznie mój wolny czas. Ten czas został poświęcony na naukę, studiowanie monitorów, rozporządzeń i tym podobnych. Był to okres kierowania placówką oświatową, ale ten trud był słodzony moją dumą, moim powiązaniem ze szkołą, gdyż byłem jej uczniem, absolwentem, nauczycielem, kierownikiem i dyrektorem. Tą szkołą na przestrzeni lat kierowały osoby, które były dla mnie autorytetami, że wspomnę miedzy innymi Janusza Busslera, Eugeniusza Doroszkiewicza czy Mariana Artemiuka. Kierowałem szkołą, z której wyszli absolwenci doskonale sprawdzający się w pracy zawodowej, wielu z nich nie poprzestało na tym co tu zdobyli, wielu pokończyło studia o różnych specjalnościach, zdobyło najwyższe stopnie naukowe. Co najmniej sześciu absolwentów ukończyło studia teologiczne.
Szkołą kierowałem przez dziesięć lat. Był to okres mojej bardzo intensywnej pracy, ale doświadczałem też wielu radości i zadowolenia. Cieszyłem się, gdy moi koledzy kończyli studia, zdobywali nagrody dyrektora szkoły, dyrektora Wydziału Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Elblągu czy Ministra Rolnictwa i Edukacji, a uczniowie osiągali laury w olimpiadach uzyskując indeksy. W większości byli to nauczyciele godni tego zawodu, zasługiwali na szacunek i uznanie. Byli niezawodni.
Tak zachowała się w mej pamięci „przygoda” z moją szkołą, która rozpoczęła się 15 września 1962 roku i trwała, z małą przerwą, do 2003 roku. W szkole przepracowałem ponad 20 lat. Był to najciekawszy okres mojej pracy zawodowej. Teraz jestem emerytowanym nauczycielem i przewodniczącym VIII Zjazdu Absolwentów PTMR, ZSMR i ZSA. Jestem przekonany, że Zjazd będzie okazją do wspólnych spotkań i ponownie ożyją dawne wspomnienia z tamtych lat."
"W klasie było nas 22 uczniów, gospodarzem klasy był Janusz Połomski, który tę funkcję pełnił do końca naszej wspólnej edukacji. Janusz należał do czołówki klasowej (doskonale radził sobie ze wszystkimi przedmiotami) i wraz z Michałem Kowalikiem (mocny z przedmiotów ścisłych) byli prawą ręką Pana Eugeniusza Doroszkiewicza, zastępcy dyrektora szkoły i wykładowcy przedmiotu zwanego matmą. W klasie wyróżniał się także Jan Moch, który brylował z języka polskiego u Pana prof. Stefana Rzący. Jasiu był dobry we wprowadzaniu tak zwanej „zaporówy” na lekcji u „Stefana”, gdy Ten zaczynał dawać nam zbyt dużo ocen niedostatecznych.
W 1964 roku przystąpiliśmy do matury. Zdało ją dwudziestu uczniów i po rozdaniu dyplomów dojrzałości rozjechaliśmy się po całej Polsce. Wspomnę, że pochodziliśmy prawie ze wszystkich regionów Polski np. Henryk Baprawski i Krzysztof Dziak z Mazowsza, Władysław Kaperek gdzieś z południa Polski, Kazimierz Budźko z Warmii, Władysław Waruszewski „Piekarz ” i Franciszek Kwiatkowski z Kujaw, Józek Łapczyński z Drawska, Jerzy Pomjan z Koszalina, Edek Rutkowski z Dzierzgonia, Waldek Madaliński „Luis” z Lęborka, rodzice Włodka Załuckiego mieszkali w Wandowie, Zyguś Krupa jeździł do Karpin,
a ja mieszkałem koło Łeby. Jedynym kwidzyniakiem był Janusz Połomski. Prawie wszyscy mieszkaliśmy w internacie, który był naszym drugim domem. Troszczyli się o nas wychowawcy: Józef Szmuc, Kazimierz Makowski, Leon Herkt, a nad całością czuwał wspaniały i ceniony Tadeusz Musiewicz – kierownik internatu. Przy każdej okazji ze wzruszeniem i ogromną sympatią wspominamy naszą drugą „Mamę” – szefową kuchni Panią Annę Barańską. Po maturze, jak przystało na absolwentów, dojrzałych ludzi, jedni poszli do wojska – spełniając obywatelski obowiązek, inni na studia, a pozostała część klasy poszła odbywać staż pracy do zakładów o różnych specjalizacjach.
Moje życie zawodowe potoczyło się podobnie jak wielu kolegów. Na staż pracy zostałem skierowany do Państwowego Ośrodka Maszynowego w Nowym Dworze Gdańskim. Po odbyciu stażu przeniosłem się do takiej samej firmy w Nowej Wsi Lęborskiej, bo było to bliżej mego rodzinnego domu. W 1967 roku rozpocząłem pracę w POM-ie w Nowym Dworze Kwidzyńskim, ponieważ w Kwidzynie mieszkała moja żona Elżbieta. Gdy wróciłem do Kwidzyna, miasta szkolnych lat, powróciła nutka szkolna. Często odwiedzałem mury szkolne, spotykając się ze swoimi nauczycielami, patrzyłem na Nich już jako dorosły człowiek. Przyglądałem się Im i zadawałem sobie pytanie: czy ja bym podołał takim wyzwaniom? Być nauczycielem, wychowawcą, współpracować z uczniami… Zdawałem sobie sprawę, że aby być nauczycielem muszę pogłębiać wiedzę i ukończyć studia. Po ukończeniu szkoły marzyły mi się studia, jednak wiele było przyczyn, że nie pojąłem nauki od razu.
Na początku lat siedemdziesiątych zostałem zatrudniony w Kwidzyńskim Przedsiębiorstwie Państwowych Gospodarstw Rolnych, kierowałem Zakładem Mechanizacji, Transportu i Chemizacji w Górkach. Szkoła nasza – Zespół Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie nawiązała współpracę z moim zakładem z czego byłem dumny, gdyż zakładów o podobnym profilu usług w Kwidzynie było więcej. W tym czasie dyrektorem szkoły był Pan Leon Herkt, kierownikiem warsztatów szkolnych Pan Marian Artemiuk, a zastępcą kierownika warsztatów szkolnych był Pan Leon Wilma. Zgodnie z umową uczniowie przychodzili do nas na zajęcia warsztatowe i realizując swój program nauczania naprawiali maszyny, pojazdy i urządzenia rolnicze, stosowali wiedzę teoretyczną w praktyce. Z młodzieżą na zajęcia praktycznej nauki zawodu przychodzili moi dawni nauczyciele. Teraz tu w zakładzie, podczas uczniowskich praktyk, miałem możliwość sprawdzenia siebie jako nauczyciela.
W okresie, kiedy uczniowie przychodzili na zajęcia praktyczne do ZMTCH w Górkach, warsztaty szkolne były rozbudowywane, co było wielką zasługą ówczesnego dyrektora szkoły Pana Leona Herkta i kierownika warsztatów szkolnych Pana Mariana Artemiuka. Powstały nowe obiekty, działy zostały wyposażone w nowoczesny sprzęt dydaktyczny, a sale wykładowe przedmiotów zawodowych były przykładem dla innych szkół tego typu w całej Polsce. Sala wykładowa Pana Stefana Regulskiego była szczególna, wykłady były wspierane pomocami dydaktycznymi, a wiele modeli maszyn i urządzeń wykonali uczniowie w ramach prac dyplomowych.
Przez prawie dwa lata miałem okazję podglądania pracy nauczycieli praktycznej nauki zawodu w ZMTCH Górkach. Pewnego dnia zaproponowano mi prowadzenie zajęć w Wojewódzkim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Starym Polu z zakresu obsługi maszyn samobieżnych. Pracowałem też w Szkole Przysposobienia Rolniczego w Glinkach. I tak zaczęła się moja praca nauczycielska. W kwietniu 1982 roku zdecydowałem się podjąć pracę w mojej szkole jako nauczyciel praktycznej nauki zawodu. Do pracy przyjmował mnie dyrektor Leon Herkt. Tu powinienem wspomnieć, że miałem skromne wyobrażenie o pracy w szkole. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z jakimi problemami borykają się nauczyciele, ile swojego wolnego czasu poświęcają na przygotowanie się do lekcji aby osiągnąć założony cel, tak aby posiadaną wiedzę przekazać swoim uczniom, mimo iż moja małżonka Elżbieta była nauczycielką.
Gdy rozpoczynałem pracę w szkole, moje studia dobiegały końca, a w czerwcu zostałem inżynierem. Jednak czekała mnie dalsza edukacja, ponieważ wymagane było również przygotowanie pedagogiczne. Uzyskałem je i po trzech latach pracy w szkole zostałem nauczycielem mianowanym.
Podejmując pracę w szkole spotkałem swoich nauczycieli i wychowawców. Nasuwały się różne pytania, na które musiałem sobie odpowiedzieć: jak mam się zachować, jak zwracać się do Panów Andrzeja Humeckiego, Zdzisława Humanowskiego, Stefana Regulskiego i do wielu innych. W moim odczuciu były to wielkie bariery, które musiałem pokonać. Współpracowałem z moimi nauczycielami, a teraz kolegami: Kazimierzem Makowskim, Julianem Millerem, Wojciechem Zarębskim, Stanisławem Kucem, Stefanem Wójcikiem.
Po kilku miesiącach pracy w charakterze nauczyciela zawodu w warsztatach szkolnych, od 1 września 1982 roku zostałem powołany na stanowisko kierownika warsztatów szkolnych, gdyż dotychczasowy kierownik Pan Marian Artemiuk, został dyrektorem szkoły. Ten mój awans przeszedł moje oczekiwania. Powierzono mi kierowanie warsztatami szkolnymi, a także, co wydawało mi się najdziwniejsze, miałem kierować pracą moich byłych nauczycieli, wydawać Im polecenia, rozliczać z pracy. Może to dziwić, może to dla innych jest normalne, ale dla mnie nie było takie oczywiste. Ten awans był wtedy zbyt szybko w moim odczuciu, teraz z perspektywy czasu uważam, że zostałem zauważony i oceniony pozytywnie.
Wprowadzając swoje reguły gry, oczywiście zgodne z Kartą Nauczyciela, musiałem przezwyciężyć wiele oporu ze strony nauczycieli. Musiało minąć sporo czasu, aby wprowadzane wymogi zastały zaakceptowane.
Będąc uczniem miałem zupełnie inne wyobrażenie o nauczycielach niż teraz. Były to zawsze osoby, przed którymi miałem respekt i wielki szacunek, i nigdy nie zmieniłem swego zachowania w stosunku do Nich. Jednak jako uczeń nie dostrzegałem tego, co mogłem zauważyć z drugiej strony katedry, stojąc z Nimi na równi. Obserwując moich nauczycieli mogłem zauważyć, że Ich osobowości różnią się od tych sprzed lat. Jedni okazali się bardziej życzliwi, serdeczni, sympatyczni. Inni byli i pozostali indywidualistami.
Pracą dydaktyczną w warsztatach szkolnych kierowałem do 1991 roku. W tym czasie dyrektorem szkoły był Józef Szmuc. W tymże roku Pan Józef Szmuc przechodził na emeryturę i Wojewódzki Urząd w Elblągu, który był organem prowadzącym, rozpisał konkurs na dyrektora Zespołu Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie. Przystąpiłem do konkursu, namówił mnie do podjęcia takiej decyzji Pan Bogdan Gajdamowicz, a była to wielka osobowość, z Jego zdaniem zawsze liczyła się większość nauczycieli. Byłem zdumiony i zaskoczony, że „Gajdek” mnie widzi na tym stanowisku, i że w Jego ocenie dam sobie radę. No cóż, stało się. Konkurs, akceptacja Rady Pedagogicznej i nominacja na stanowisko dyrektora swojej szkoły. To mi się nie śniło w najskrytszych marzeniach. Byłem szczęśliwy, ale też przerażony tym wszystkim co mnie czekało. Przerażały mnie posiedzenia Rady Pedagogicznej, gdyż do tej pory byłem słuchaczem, realizatorem wydanych poleceń przez przewodniczącego rady pedagogicznej. Teraz sobie uświadomiłem, że to ja będę obserwowany przez ponad osiemdziesiąt indywidualności. Odbiorcami moich wypowiedzi będą humaniści, matematycy, zawodowcy – z tą grupą byłem najbliżej, gdyż sam mam przygotowanie zawodowe.
Pragnę nadmienić, że zdecydowanym przeciwnikiem podjęcia przeze mnie nowych wyzwań i startu w konkursie była moja żona Ela. Jednak po wygranej i przyjęciu stanowiska przez cały okres mojej pracy wspierała mnie swoimi radami i doświadczeniem.
Nieuchronnie zbliżał się 1 września 1991 roku, czyli moja pierwsza rada pedagogiczna. Tu muszę przyznać, że dużą pomocą w przygotowaniu zagadnień na zebranie służył Jurek Kielar, który przez wiele lat był zastępcą dyrektora. Uchodził zawsze za pracowitego i sumiennego nauczyciela, dobrego organizatora pracy, doskonale znał przepisy prawa oświatowego. Wielką pomoc uzyskiwałem od Pani Zosi Musiewicz, wieloletniej pracownicy – sekretarza szkoły, której wiele zawdzięczam w kierowaniu szkołą. No cóż, wybiła godzina zero, nadszedł czas rozpoczęcia posiedzenia. Miałem wielką tremę, moje oczy były skierowane na moich nauczycieli, zastanawiałem się jak reagują na moje wypowiedzi, czy nie mówię za długo, czy jestem dobrze odbierany. To było trudniejsze od egzaminu dojrzałości.
Następnym wielkim przeżyciem była pierwsza matura w roli dyrektora szkoły i zarazem przewodniczącego Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Matura moich uczniów i moja rola w tym wydarzeniu, to przewodniczenie, czuwanie, aby przebiegła sprawnie, a uczniowie zostali ocenieni zgodnie z posiadaną i zaprezentowaną wiedzą. Przypomnę, że był to rok szkolny 1991/1992. Późną wiosną pojawiają się niedomówienia, a w okresie matur, dochodzi do dyskusji i żądań pomiędzy nauczycielami w całej Polsce a ówczesnym rządem. W duchu myślałem, że ten problem ominie kwidzyńskie szkoły, a szczególnie moją. Byłem naiwny, chociaż większość nauczycieli była za tym, aby dać szansę maturzystom w pisaniu matury zgodnie z ustalonym terminem. Niestety, związki zawodowe w naszej szkole przeforsowały postulat, by maturę przesunąć na inny termin. Uczniowie, nauczyciele i rodzice przeżyli rozczarowanie. Siedziałem za stołem, a moje myśli uleciały do 1964 roku, do mojej matury. Wspominałem mojego nauczyciela języka polskiego i siebie pełnego trwogi i szukania wiedzy w swojej głowie. Teraz byłem obserwatorem, widziałem jak bardzo uczniowie przeżywają to, co ja przed laty. Przyznam po latach, że nie ma nic za darmo, awans zmusił mnie do wielu wyrzeczeń, a przede wszystkim ograniczył znacznie mój wolny czas. Ten czas został poświęcony na naukę, studiowanie monitorów, rozporządzeń i tym podobnych. Był to okres kierowania placówką oświatową, ale ten trud był słodzony moją dumą, moim powiązaniem ze szkołą, gdyż byłem jej uczniem, absolwentem, nauczycielem, kierownikiem i dyrektorem. Tą szkołą na przestrzeni lat kierowały osoby, które były dla mnie autorytetami, że wspomnę miedzy innymi Janusza Busslera, Eugeniusza Doroszkiewicza czy Mariana Artemiuka. Kierowałem szkołą, z której wyszli absolwenci doskonale sprawdzający się w pracy zawodowej, wielu z nich nie poprzestało na tym co tu zdobyli, wielu pokończyło studia o różnych specjalnościach, zdobyło najwyższe stopnie naukowe. Co najmniej sześciu absolwentów ukończyło studia teologiczne.
Szkołą kierowałem przez dziesięć lat. Był to okres mojej bardzo intensywnej pracy, ale doświadczałem też wielu radości i zadowolenia. Cieszyłem się, gdy moi koledzy kończyli studia, zdobywali nagrody dyrektora szkoły, dyrektora Wydziału Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Elblągu czy Ministra Rolnictwa i Edukacji, a uczniowie osiągali laury w olimpiadach uzyskując indeksy. W większości byli to nauczyciele godni tego zawodu, zasługiwali na szacunek i uznanie. Byli niezawodni.
Tak zachowała się w mej pamięci „przygoda” z moją szkołą, która rozpoczęła się 15 września 1962 roku i trwała, z małą przerwą, do 2003 roku. W szkole przepracowałem ponad 20 lat. Był to najciekawszy okres mojej pracy zawodowej. Teraz jestem emerytowanym nauczycielem i przewodniczącym VIII Zjazdu Absolwentów PTMR, ZSMR i ZSA. Jestem przekonany, że Zjazd będzie okazją do wspólnych spotkań i ponownie ożyją dawne wspomnienia z tamtych lat."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz